Stare animacje
jako alternatywa
dla współczesnych bajek
autor: Paulina Gryc
Vintage bajeczki mają super estetykę - są unikatowe, a przez to atrakcyjne.
Ich ręczne tworzenie ograniczało pole do popisu twórcom - szczególnie oszczędność zestawu barw, czego przypadkowym efektem były wyblakłe kolory i ich lakoniczne zestawienia
- co z kolei tworzyło niepowtarzalny wygląd i klimat. Wiele z tych animacji wygląda tak,
jakby użyto do ich powstawania zaledwie dwóch - trzech kolorów,
a potem wyciągnięto z nich pochodne tych barw
- być może to celowo wykreowany artyzm.
Hipnotyzujące, wizualnie inne mogą wyostrzać zmysły, a nawet wywoływać bardzo pożyteczne wrażenia
i przeżycia estetyczne. Dlaczego? bo mają dźwięki, obrazy i zestawienia kolorystyczne,
których nie doświadczamy już na co dzień.
Ma się też wrażenie, że stare animacje posiadają magię, baśniowe akcenty i są refleksyjne
- oswajają dzieci z emocjami, bo opowiadają o miłości, tęsknocie i prawdzie.
Dysharmonię stanowią z kolei disney’owskie stare kreskówki. Wyglądem są śliczne,
mają prostą kreskę i są zaledwie dwukolorowe,
co mogłoby dla odmiany stanowić alternatywę dla wszystkich jaskrawości w dzisiejszych bajkach,
ale problemem jest tutaj występujący w nich seksizm, rasizm, a także przemoc wobec ludzi i zwierząt.
Dobrze byłoby to obejść i znaleźć stare vintage’owe,
wizualnie urocze animacje bez tego typu stygmatów.
Dlatego dzisiaj o tych kilku rzadkich, mało komu znanych dziełach - bo jak inaczej je nazwać,
skoro na tle współczesnych kiczowatych i nieprzemyślanych kolorystycznie bajek, sprawiają wrażenie bardzo alternatywnej ciekawej estetyki?
"Gdzie jest mama?” to chiński krótkometrażowy film animowany z 1960 roku,
wyprodukowany przez Shanghai Animation Film Studio pod kierunkiem artystycznym Te Wei (1915-2010) - artysty, który tworzył produkcje w estetyce tradycyjnej twórczości z Chin
- czyli ilustracji malowanych akwarelami
i rozmywanymi wodą.
Obok pastelowych widoków - które przypominają małe dawne chińskie malowidełka na długopisach
- fabuła filmu zdaje się być prosta i przejrzysta, co stanowi idealne tło do tego,
by właśnie skupiać zmysły na tym, co oglądamy. Narrator opowiada wydarzenia na ekranie powoli,
więc ta słodka bajka może być też studium do ćwiczeń z języka chińskiego.
Kolejną propozycja to niemy animowany film krótkometrażowy produkcji czechosłowackiej
z 1949 roku pt. „Inspiracje”w reżyserii Karela Zemana.
W tym poklatkowym obrazie użyto miniaturowych figurek, wcześniej wydmuchanych ze szkła,
które wprawiono w ruch za pomocą następujących po sobie, ręcznie składanych klatek.
Postacie ze świata fauny i flory przypominają tutaj do złudzenia stare szklane rosyjskie figurki,
z namalowanymi jaskrawymi plamkami. Dodatkowo, kiedy wsłuchamy się w dźwięki tej bajeczki,
będą tam cymbałki, echo i odgłosy wygrywane na szkle - w sam raz na małe dziecięce zachwyty!
Zdeněk Miler był twórcą kochanego Krecika, ale mało kto wie, że w 1958 roku stworzył też smutną kilkunastominutową animację - w kolorach srebra i ultramaryny, pełną czarów
- opowiadającą o różnicach, rozbieżnych światach, którym dane było się spotkać tylko na chwilę.
Postać ożywionej z obrazka dziewczynki namalowanej pewnej zimy przez dziecko w ciepłym domu.
I chłopiec za oknem, powstały z mrozu.
"Měsíční pohádka" to opowieść o przeciwieństwach, których spotkanie kończy się nieszczęśliwie
wraz z nadejściem radosnej wiosny. To poetycki film pełen melancholii i symboliki.
To nie jedyne wartości estetyczne; dla dorosłych ta bajka może być flashbackiem do czarownego świata postaci z rumianymi kolorkami na policzkach, zapamiętanych ze starych książek.
Tę słodko-gorzką animację możecie oglądać jako tło do utworu Sally Shapiro pt. "If it doesn't rain."
„Voice of the nightingale” (Francja, 1923r.) to niemy, częściowo animowany film krótkometrażowy,
z podkładem muzycznym, opowiadający o tym, dlaczego słowik śpiewa tylko w nocy.
Obrazy tutaj do złudzenia przypominają starodawne monidła,
czyli podkolorowywane czarno-białe portrety i widoczki.
Autorem animacji, która została nagrodzona medalem im. Riesenfelda,
jest Władysław Starewicz, pierwszy polski animator pochodzenia rosyjskiego i wielki pasjonat entomologii
- to właśnie miłość do owadów zapoczątkowała jego twórczość filmową.
Film to oniryczna opowieść o dziewczynce, która uwalnia trzymanego w klatce nieszczęśliwego słowika
w zamian za jego piękny głos, którego od teraz może słuchać do woli - przekaz mówiący o wrażliwości, relatywności i szacunku dla odmienności.
"Deer Bell” (reż. Cheng Tang) to słodka egzotyczna bajeczka, której estetyką jest ręczne tradycyjne chińskie malarstwo tuszem. Ta zaledwie 20 minutowa animacja, powstała w roku 1982, nie ma dialogów
i opowiada obrazem, a w tle słyszymy dźwięki perkusji, instrumentów dętych i smyczkowych.
Fabuła to historia zagubionego w lesie małego jelonka i dziewczynki, która mu pomaga.
Na znak przyjaźni zawiesza mu na szyi dzwoneczek i odtąd słyszymy jego dźwięk,
ilekroć zwierzątko się porusza.
Pewnego dnia przychodzi czas na rozstanie, które uczy akceptacji i budzi tęsknotę.
Zauważcie, że w wielu współczesnych animacjach postacie mają zbyt dużo wielozadaniowych
i błyskawicznych akcji do wykonania; często kogoś ratują, wybawiają z opresji, rywalizują,
walczą lub zdobywają coś. Ponadto mają ordynarne maniery, niemiłe rubaszne,
niekiedy wręcz seksistowskie żarty i ubogie słownictwo.
W opozycji do nich, vintage’owe filmy animowane przedstawiają życie w stylu slow;
postacie w nich przyjaźnią się z leśnymi zwierzętami, dbają o rośliny, patrzą w chmury - zatem mają dużo kontaktu z przyrodą, a przez to w sobie mnóstwo wrażliwości na to, co je otacza.
Zwieńczone jest to często jakąś wzruszającą historią, która uczy o emocjach.
Wreszcie, inną formą tych bajeczek, jest coś na kształt medytacji - niektóre z nich, ma się wrażenie
- nastawione są celowo na to, by zamiast śledzić fabułę, bardziej odbierać je zmysłowo; oglądamy wtedy,
na przykład, wibrujący podwodny świat albo krople deszczu spływające po szybie.
W połączeniu z dobranymi dźwiękami są cudowną okazją do dziecięcych wrażeń estetycznych!